Stanisław Lem "INTELIGENCJA NATURALNA" 1 Mamy Internet oraz inne sieci łączności o globalizującym się już zasięgu. Mamy ich "węzły" - komputery najnowszej generacji, jak Intel Teraflop, które wykonują bilion (według amerykańskiej rachuby: trylion) operacji iterowanych na sekundę. Mistrz szachowy świata był i będzie bity. Jest to zupełnie pewne. Ponieważ jednak skrzesać ani śladu inteligencji z komputera (czyli stworzyć inteligentne programy) wciąż się nie udało, specjaliści usiłują ten bardzo istotny brak jakoś zastępować. A więc powstają rozmaite podukłady do klasyfikowania danych, do rozpoznawania ich przynajmniej wedle składni (syntaksy), jeżeli przestwór znaczeń (semantyka n-wymiarowa) pozostaje najczęściej niedostępny; mamy serwery, prowidery, browsery umożliwiające surfing w dowolnej sieci, mamy nawet wkładki, które powinny udaremniać dostęp nieletnich użytkowników do tego, co jest (albo wedle lokalnych norm ma być) nieprzyzwoite czy sprośne. Kongres USA uchwalił "INDECENCY ACT", ustawę penalizującą w sieci wszelkiego typu sprośności, a mówiąc wyraźniej PORNOGRAFIĘ, lecz Sąd Najwyższy uznał tę ustawę za niedopuszczalną, jako sprzeczną z pierwszą poprawką do konstytucji Stanów Zjednoczonych (First Amendment), zapewniającą całkowitą wolność słowa i obrazu. Jestem za tą ustawą, choć z jej niebezpiecznych konsekwencji bardzo dobrze zdaję sobie sprawę: jeżeli wolno WSZYSTKO, to i obrazy, i procedury pedofilskie są nie do powstrzymania, te zaś mogą wyrządzić młodocianym umysłom znaczną szkodę. Zarazem wszakże podzielam zdanie amerykańskiego publicysty, który, widać zirytowany namolną agresywnością antypornografów, napisał, iż jeszcze żaden typowo pornograficzny tekst czy obraz nie przyprawił nikogo o śmierć ani do mordowania nie nakłonił, natomiast bardzo wyraźnie do aktów przemocy i zbrodni nakłania 90% światowej emisji telewizyjnej. Dzięki telewizji powszechnie już wiadomo jak należy (można) ludzi (najlepiej dzieci, kobiety) porywać, wiązać, skutecznie więzić, korzystać na tym finansowo, bić, torturować, ciskać ludzi w straszliwe katastrofy ognia, mor, wody, zastawiać na nich pułapki, demonstrować w widowiskach, że zbrodniarzami i porywaczami bywają też sędziowie, policjanci, szeryfowie, piękne i niby to niewinne dziewczęta nauczać posługiwania się bronią, kajdankami, kuloodpornymi kamizelkami: ja też uważam to wszystko razem za PRAWDZIWĄ PORNOGRAFIĘ i nie ma na nią żadnej ustawy ani rady. Ale to rzekłem "jedynie po drodze".. 2 W latach sześćdziesiątych, kiedy to młoda CYBERNETYKA uchodziła za "burżuazyjną łżenaukę", bywałem w Moskwie sowieckiej, gdziem uczestniczył w rozmowach z najpoważniejszymi uczonymi, zmuszonymi potajemnie wtedy zajmować się cybernetyką. To zakazywanie wiedzy nie czyniło mnie nieszczęśliwym, ponieważ rozumiałem, że jeśli trwale będzie zakazana w Sowietach, to bez wątpienia przyspieszy to ich globalną porażkę, nie tylko w zakresie zmagań militarnych, gdyż i z astronautyki zostałyby Rosjanom nici. W owym czasie tam, gdzie cybernetyka mogła się swobodnie rozwijać (np. w USA czy we Francji), jak i tam, gdzie była "krecią robotą", powszechne panowało przekonanie, że jej rozwój rychło MUSI doprowadzić do utworzenia konstrukcji bystrych myślowo, czyli, krótko mówiąc, do AI (skrót od Artificial Intelligence). Już wtedy odzywali się sceptycy, jak bracia Dreyfusowie na przykład, a nawet tacy, co nieco później ośmielali się powątpiewać w bezwzględną jakoby słuszność "testu Turinga", czyli tezy, że rozmówca, który nie będzie wiedział czy rozmawiał z człowiekiem, czy z maszyną, dostarczy nam dowodu, że maszyna zachowuje się TAK SAMO inteligentnie, JAK człowiek. Obecnie wcale już analogicznej pewności nie żywimy, aczkolwiek maszyny, z którą dałoby się porozmawiać na rozmaite tematy, jak nie było, tak nie ma nadal. 3 W tej dziwnej sytuacji z punktu widzenia nadziei, co panowała niemal pół wieku temu, należy, jak sądzę, przyjrzeć się nieco uważniej obszarowi zjawisk, z którego sztuczna inteligencja miała być per analogiam wywiedziona. Dla ulepszenia porządku dyskurs rozbiję na trzy części. Mianowicie primum comparationis będzie oryginał do ewentualnego przekopiowania, czyli MÓZG LUDZKI. Sekundum comparationis będą wszystkie centralne systemy nerwowe zwierząt, które ów pierwszy mózg ewolucyjnie poprzedziły tak, że jego konstrukcja jest (co najmniej w części) na ich zasadach budowlanych oparta (nie będę, powiem od razu, wchodził na drogę autoinżynierii genowej, ponieważ, ażeby taki zabieg przeprowadzić nawet tylko w zakresie dostępnej nam dziś, nader ułomnej, to jest NIEPEŁNEJ wiedzy, trzeba by tylko grubego TOMU). Wreszcie, tertium comparationis będzie po prostu Linneuszowe "drzewo życia", w jakim się od samego początku, to jest od powstania zdolnych do pobierania nauk replikatorów typu DNA, rozpoczęło. Też i to ostatnie, rozumie się, w potężnym skrócie. Cały mój, z konieczności miejsca mocno uproszczony, wywód bierze się stąd, iż naiwni inżynierowie, jak na przykład Ashby albo McKay (John von Neumann był już wtedy bardziej sceptyczny) uważali, że byt, inteligencją zwany, "rozumie się sam przez się", toteż przyjmowali koncepcję Alana Turinga za oczywistą: ten, kogo od człowieka w rozmowie odróżnić się nie da, eo ipso JEST człowiekowi równy. Wątpliwość owego założenia nawet im do głowy nie przychodziła. 4 Następne pół wieku zrodziło, przy totalnym braku sztucznej inteligencji (lub chociażby jej raczkujących pierwocin), prawdziwie olbrzymią bibliotekę, pełną książek i prac na temat AI, która to biblioteka cieszy się też obecnie nieustającym przyborem. Niektóre z powstałych na ten temat prac w Polsce zdarzyło mi się czytać w tym roku. Można je podzielić na "inżynierskie", czyli "zdroworozsądkowe" oraz uderzające w przeciwny biegun "głębinowce hermeneutyczno-kognitywistyczne". Jest to możliwe dlatego, ponieważ można tutaj tylko brodzić i zagłębiać się w wirtualnych nieskończonościach języka, w jego kreacyjnej performatywności, lub jeżeli ktoś chce i zdaje mu się, że nawet umie - przeskakiwać do matematyki, to jest do konstruktywistycznej formalizacji, w której komputery mają się nie najgorzej. A to dlatego, ponieważ "zwyczajna semantyka kolokwialności" jest od matematyki coraz mocniej odcinana. Tymczasem, osobno i niejako równolegle (chociaż w równoległość ową można, a nawet bodaj czy nie NALEŻY wątpić) rozwijały się nowe badania mózgu, o którym już wiemy, że coraz więcej NIE WIEMY, mimo lepszego rozpoznawania poszczególnych ośrodków, roli poszczególnych płatów - substancji szarej, korowej oraz umieszczonych w mózgu, na różnej jego głębokości, jąder i centrów. Tak powstają oparte raz silniej, raz słabiej, to na materiale faktycznym (histologiczno-neuralnej preparatoryki), to na materiale encefalografii elektrycznej, biochemicznej, PET-owej itp., a raz po prostu na hipotezotwórczej imaginacji badaczy, rozmaite koncepcje integralnie mające wyjaśnić, jak mózg żywy to robi, że się w nim inteligencja tworzy i świadomością własną koronuje. Już tutaj sam pływać w metaforze zaczynam, gdyż jak nie było prawie nic pewne, to jest NIEODWRACALNIE nam znane, tak jest nadal. Dlaczego? 5 Odpowiedź udzielona w porządku najpewniej czysto rzeczowym, empirycznym, czy przynajmniej do statusu empirycznego aspirującym, wygląda następująco. Mózg powstał ewolucyjnie u wszystkich milionów rozmaitych gatunków zwierzęcych. Powstawał dzięki robocie ("grze") genowej, pod różnymi wpływami i naciskami otoczenia gatunkowego: ziemskiego, tj. klimatycznego, grawitacyjnego itd., itp. We wszystkich okolicznościach "szło o to", że mu w jego powstawaniu nikt rozumny, ani nic rozumnie orientującego się nie pomagało: był dobór, selekcja, mutacje, także wpływy epigenetyczne, ale to wszystko razem ŻADNEMU, najskromniej nawet śladowemu "rozumieniu", czyli POSTRZEGANIU przez ewoluujące podmioty w ogóle nie podlegało. Inaczej mówiąc, to znaczy, że wszelkie sprawności czynnościowe kształtowały się ku zamkniętemu przez tak zwane KONTYGENCJE (nieprzekraczalne ograniczenia wyznaczane warunkami brzegowymi i wyjściowymi) optimum funkcjonalnemu, które ma zostać osiągnięte po to, ażeby poszczególny ustrój mógł się rozmnożyć, a więc stworzyć potomstwo (jeżeli był dwupłciowy, to, rozumie się, nie samoistnie) i ażeby do tego dotarł żywy, czyli i żywotność jest koniecznym warunkiem optymizacji, albowiem ustroje martwe nie potrafią się rozmnażać. W całej owej dubeltowej robocie było przy tym stroicielce i konstruktorce organizmów najzupełniej "obojętne", czy te ustroje będą, czy raczej nie będą potrafiły dokonać SAMOOPISU. Trzeba umieć np. poruszać rękami, płetwami albo skrzydłami, wszelako wiadomość o tym, jak to każdy człowiek, ptak czy ryba wykonuje, są jej (jemu) z "ewolucyjnego stanowiska" zupełnie obojętne. I proszę: jakież ma to realne konsekwencje u człowieka? Ano takie, że nie mamy zielonego pojęcia o tym, jak czynimy to, że myślimy i jak to się dzieje, iż posiadamy świadomość i jesteśmy nosicielami inteligencji "naturalnej", nader niedokładnie mierzalnej za pomocą IQ, ilorazu inteligencji, który statystycznie może poumieszczać dane skupisko ludzi na normalnej, czyli dzwonowej krzywej rozkładu (dystrybucji Gaussa). Inteligencję zierząt (należymy do nich, choć nie każdemu z taką konstatacją miło) można poznać po tym, że nie jest jednakowa u wszystkich gatunków: są mędrcy, są "średniacy" i są głupcy, natomiast darmo szukać ich wśród np. much, ponieważ u owadów niedostatek instynktu programującego zachowanie od razu wyda na osobnika wyrok śmierci. U ludzi jest wszystko daleko bardziej skomplikowane, a jednak, chociaż poznajemy i własną budowę, i własne funkcje sposobami koncypowania, falsyfikowania i weryfikowania (zawsze niepewnego) koniektur (domniemań), czyli coraz zuchwalszych hipotez, wciąż nie wiemy, jak to robimy "głową". O tym, że robiliśmy to automatycznie, bezświadomie i na ogół sprawnie (a często błędnie) w bezliku życiowych sytuacji przekonujemy się dopiero, kiedy procesualne przebiegi takich czynności zaczynają na starość szwankować. Wtedy, gdy pewnych ruchów nie umie się lekko i "bezmyślnie" wykonać, kiedy się coraz więcej przeżyć, nazwisk i sytuacji ZAPOMINA i nie sposób ich na wewnętrzne życzenie PRZYWOŁAĆ, zaczynamy dopiero postrzegać, że świadomość, zanim się i ona od tych osłabień nie zmąci ze szczętem, powstaje i działa dzięki niezliczonym, całkowicie nam nieznanym, albowiem INTROSPEKCYJNIE W PEŁNI NIEDOSTĘPNYM mechanizmom neuralnym, takim, które wspierają ją, tworzą, dźwigają, konstytuują, żywią przywoływanymi informacjami pamięć, potrafią nakierowywać człowieka na to, co z nim, jego bliskimi, jego grupą społeczną, a nawet z całą ludzkością było, co jest i co kiedyś będzie. Ale rozmiary (sprawność) wszystkich owych umiejętności są nam DANE budową mózgu, i nie jest tak, że im kto bardziej by chciał zostać poetą, albo złotoustym mówcą, albo charyzmatycznym politykiem, ten nim będzie. To nie zależy ani wyłącznie, ani głównie od zachceń jednostkowych. Podobnie przecież niewiasta, chcąca być piękną, niestety piękną od tej chęci się nie stanie. 6 Ze względu na to, co się dotąd powiedziało, skłonny jestem zamienić na miejscu tertium comparationis "drzewo życia" na "DRZEWO NASZYCH TECHNOLOGII". To drzewo zawsze rozwijało się w ten sposób, że pierwej wytwarzano prototypy. Po nich szły pierwsze KONKRETNE PRÓBY, a potem dopiero pojawiała się faza takich udoskonaleń "produktu", która się już bez silnego wkładu teoretyczno-matematycznego obejść raczej nie mogła. Osobiście od kilkudziesięciu lat dopraszam się, abyśmy starali się dogonić, a nawet przegonić Naturę, jako Konstruktora i chociaż głos mój, jak pisk myszy zakrytej miotłą, daleko nie sięgał, to właśnie tak jęło kierować swe współczesne pędy nasze "drzewo technologiczne". Jak żywe drzewo w Słońce, tak nasze technologie i bez dania osobnego posłuchu moim poradom, zaczęły kierować się w stronę natury: biotechnologia, z inżynierią genetyczną i z mikrochirurgią klonowania, transgeniczne przeszczepy, a nawet całe, nowopowstające gatunki organizmów. Nie jest jednak moim zamiarem żadne samochwalstwo, gdyż jeśliby ani mnie, ani moich prognoz w ogóle nie było, wszystko poszłoby dokładnie tak samo. Przewidywałem, owszem, ale tym przewidywaniem de facto niczego nie dokonałem, tak, że ludzie, którzy moje "pomysły przyszłościowego działania" realizowali i nadal realizują, najsłabszego pojęcia nie mają, że był ktoś, kto ich poczynania przewidział. Ale i to było tylko dygresją "po drodze". 7 I tu, gdzie przywołane zostało jako tertium comparationis drzewo rozkwitających i rozgałęziających się TECHNOLOGII, pojawia się widoczna na pierwszy rzut oka zasadnicza różnica pomiędzy ściganą wciąż daremnie "technologią mentalną", czyli techniką wyprodukowania maszynowej inteligencji, a działaniem ludzkiego umysłu. A to, ponieważ przed samolotem był chiński latawiec, przed wahadłowcem kosmicznym Amerykanów były ognie sztuczne, przed automatyczną linią produkcyjną (konwejerem pod nadzorem komputerowym) była robota ręczna od paleolitu po ślusarkę i kowalstwo, natomiast przed komputerem było tylko liczydło, potem budowane jako arytmometr, lecz żaden techniczny ślad imitacji umysłowego życia nawet mrówek, czy much się nie pojawił. Nie umiemy naśladować inżynieryjnie tego, co totalnie urąga rozpoznaniom konstrukcyjnym! Nie wiemy, ani skąd i jak się bierze świadomość, ani gdzie rodzą się nasze myśli, ani jak pojęcia przedzierzgają się w zdania języka, zaś skromne próby mechanizacji razem z wysiłkami nauczenia maszyny, żeby drukowała nasze dyktando, dają takie wyniki, że rentgenolog woli sam (lub dyktując stenotypistce) sporządzić opis prześwietlenia, aniżeli poprawiać potem tekst, przez komputer z najlepszym programem wydrukowany. Tak jest, ale to nie znaczy wcale, że tak być musi. Były już dziedziny, na czele z atomistyką, w których dokonanie teoretycznego skoku nad ignorancją, kroczkami mechanicznymi nieprzekraczalną, okazało się i możliwe, i konieczne. I także doprowadziło do chcianych i do niechcianych sukcesów. Zaś o "wielości możliwych inteligencji sztucznych" porozmawiamy może innym razem. Pisałem w lipcu 1997r. sssdasd